Romek, spostrzegłszy powracającego brata, zabrał się do rozpalania ogniska, nad którem zawiesił kocioł z wodą.
Chłopak bowiem postanowił ugotować zupę z dżerenia, gdyż jak twierdził:
— Gorące to, pożywne, smaczne i zastępuje jednocześnie wstrętną wodę wrzącą, „okraszoną“... solą!
Ochoczo krzątano się dokoła nowego obozu, gdzie podróżnicy zamierzali dać dobrze zasłużony odpoczynek sobie i znużonym dżegetajom.
Minęły dni wypoczynku.
Znowu nieogarnięte okiem przestworza pustyni, stepów, niewysokich wzgórzy i rozpadających się, postrzępionych skał, pozostałych po piętrzących się tu niegdyś grzbietach górskich, otoczyły małą grupkę jeźdźców.
Podróżnicy jechali szybko.
Konie wypoczęły i wypasione na żyznej wyżynie Ułan-Byjuka, wesoło potrząsając głowami, szły tęgim kłusem.
Coraz częściej spotykano miejscowości, obfitujące w trawę.