Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Miała na sobie czerwoną suknię jedwabną, obszytą na kołnierzu, rękawach i połach drogiem futrem. Na głowie, mieniąc się od sztucznych klejnotów, pereł i mosiężnych błyskotek, wznosił się diadem chiński; ogromne, dzwoniące kolczyki spadały kobiecie aż na ramiona.
Stała poważna i skupiona, nie spuszczając czarnych, nieruchomych oczu z twarzy Czultuna.
Nareszcie pochyliła się do jego strzemienia, szepnęła jakieś pozdrowienie, wzięła konia za uzdę i triumfalnie prowadziła ku największemu namiotowi, przy którym na wysokiem drzewcu powiewał ogon koński, pomalowany na czerwono.
Był to buńczuk książęcy, oznaka wodza.
— To Byjme, żona moja, córka Sajn-Noin-Chana! — szepnął z dumą Czultun, wskazując oczami idącą przed nim strojną Mongołkę.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz jakiś jeździec zdarł przed nim konia, aż nogi rumaka zaryły się w ziemi, i rzucił się Czultunowi w objęcia.
Ściskali się długo, całując się po ramionach.
— To brat mój, Zyndy, młodszy brat! — rzekł wódz czacharski z uśmiechem radości na szerokiej, sczerniałej twarzy. — Dzielny chłopak!
— Myśleliśmy, żeś zginął — mówił urywa-