każdą buzię tylko po jednym sucharze. Należy oszczędzać chleba!
Gdy już ryby były gotowe, gromadka obsiadła kociołek dokoła, zajadała smaczną zupę i raczyła się doskonałemi, tłustemi karpiami, wspaniale przyrządzonemi, jak twierdzili chłopcy, sprawiając tem wielką przyjemność siostrzyczce.
— No, teraz mogę opowiedzieć o swoich łowach! — zawołał najedzony Romek. — Pośród trzcin i sitowia ukrywa się jeziorko… Jednak dotrzeć do niego nie jest rzeczą łatwą. Otacza je grząskie bagno. Musiałem więc zdjąć ubranie i trzewiki, aby się dostać do brzegu, skąd zamierzałem zarzucić wędkę… Stanąłem wreszcie nad wodą. Nogi moje ugrzęzły po kolana w trzęsawisku. Bałem się, że dżgnie mnie jaka gadzina, lub pijawka uczepi się nogi… Jednak nic… Rozwinąłem wędkę, zakręciłem sznurek nad głową i wypuściłem ciężarki z haczykiem…
— Coś włożył na przynętę? — spytał Henryk.
— Nic, bo pamiętałem opowiadanie Janny Crawforda, który opisywał połowy ryby w Brazylji, że w dzikich jeziorach chwytają one haczyk z uwiązanym do niego skrawkiem papieru lub szmatki. Umieściłem na haczyku kawałeczek swego czerwonego krawata…
— To ci dopiero przynęta! — zawołała Irenka.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.