— No, — rzekł wieczorem Henryk, patrząc na płonące przed nim ognisko — no, teraz budowę domku dokończy Irenka!
— Ja?! — zapytała zdziwiona dziewczynka.
— Tak! — odparł starszy brat. — Musisz teraz szczelnie zatkać sitowiem, trzciną i gałęziami tamaryndów wszystkie szpary w ścianach, a także spleść matę z trzcin. Zastąpi nam ona drzwi. My zaś postaramy się o meble.
Po kolacji, przy czerwonych blaskach ogniska, chłopcy zaczęli majstrować piłą i heblem, a jeszcze przed snem w domku stanął wcale pokaźny stolik, trochę, coprawda, krzywy, ale mocny bardzo.
Nazajutrz chłopcy pobiegli do samolotu i odkręcili śruby, przytrzymujące wygodne krzesełka.
Ustawiono je w domku, gdzie Irenka urządziła miękkie posłanie, pokrywszy podłogę grubą warstwą sitowia i szarej trawy, rosnącej po zboczach skał.
Dziewczynka bardzo starannie opatrzyła ściany.
Najsilniejszy wicher nie zdołałby się wedrzeć do schroniska. Teraz mozoliła się nad matą, usiłując zrobić ją nietylko mocną i grubą, lecz i możliwie piękną. Przeplatała więc zielone snopki sitowia białemi, gładko ostruganemi pędami wikliny.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.