upstrzone bukietami żółtych i liljowych różaneczników.
Woddali pasło się stado argali; w gęstych zaroślach, wpobliżu jeziora chłopak spostrzegł rozłożyste rogi jeleni.
Zaczął się cicho skradać do tych wspaniałych zwierząt. Mogły one dostarczyć dużo mięsa i, co najważniejsze, sporo tłuszczu na mydło.
Nagle z gęstwiny wypadł wilk, a za nim drugi i trzeci. Uciekały w popłochu. Na odgłos ich biegu, porwały się też do ucieczki argale i, sadząc przez skały, wspinały się coraz wyżej, aż śmignęły za grzebień górskiego grzbietu.
Z drugiej strony zmykały jelenie — dwa duże byki i dziesięć łań; zdążały w stronę wąskiej doliny, ukrytej pomiędzy górami.
Kotlina opustoszała, tylko samotny jastrząb, zawieszony w bladym błękicie nieba, kwilił drapieżnie.
Henryk robił sobie gorzkie wyrzuty, że nie strzelił do przebiegających jeleni, chociaż rozumiał, że był to trudny strzał, nawet dla wprawnego myśliwego.
— Cóż dopiero dla mnie, — myślał chłopak — dla mnie, który zaledwie parę razy trzymał karabin w ręku?! A jednak trzeba było strzelać, może kula dosięgłaby, szczególnie tego dużego
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.