Serce biło; dotknął palcami pulsu. Uczuł słabe, ledwie tętniące uderzenia krwi.
— Trzeba ratować... natychmiast... — mignęła myśl. — Ale jak?
Po krótkim namyśle, szybko zrzucił z siebie kurtkę, ściągnął koszulę i zaczął ją starannie myć w jeziorze, poczem rozdarł na cztery długie paski, które mogłyby zastąpić bandaże.
Przystąpił do wyjmowania z ran szmat odzieży i przylepionych kamieni, piasku, ziół.
Ranny jęknął i słabo poruszył ręką.
Wtedy Henryk podciągnął go bliżej do wody i zaczął przemywać rany, polewając zimną wodą twarz i głowę Mongoła.
Nareszcie ranny otworzył oczy i jęknął.
Henryk przystąpił do nakładania opatrunku. Długo mozolił się z tem, aż nareszcie starannie obwiązał pierś Mongoła, złożył go wygodnie na posłaniu z trzcin, okrył chałatem i ostatecznie ocucił zemdlonego, przyniósłszy mu w swej czapce wody do picia.
Z wdzięcznością patrzył skośnemi, piwnemi oczami Mongoł na swego zbawcę, który siedział obok i myślał uporczywie nad tem, co należy robić dalej.
Słabo poruszając sinemi, wydętemi wargami, Mongoł zaczął mówić:
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.