lej — rączki, wparte w boki; rączki o długich, niby u krasnoludków palcach; niżej — wygięte nogi, z pokracznemi, włochatemi stopami!
— Dżeń-szeń! — wyrwał się chłopakowi okrzyk, bo nagle przypomiał sobie muzeum handlowe w Szanghaju, gdzie widział całą witrynkę, napełnioną korzonkami dżeń-szeniu.
Była to poszukiwana przez wszystkie ludy azjatyckie roślina lecznicza, o działaniu wprost niezwykłem, potężnem.
Płacono za dżeń-szeń 10—15 razy drożej niż za złoto.
Zrozumiał Mongoł, że chłopak słyszał o dżeń-szeniu, więc jął powtarzać:
— Alar... alar...
Tego słowa nie znał Henryk, więc potrząsnął głową. Wtedy Mongoł palcem narysował na piasku jakieś zwierzę, okryte plamami i posiadające długi ogon i okrągłą głowę.
Ruchami palców i rąk objaśnił ranny, że „alar“ napadł na niego i poszarpał mu pierś. Bardzo wyraziście, na migi opowiedział o swojej walce z „alarem“, któremu nożem rozpruł brzuch, zmuszając go do ucieczki.
Pokazywał przytem na karabin Henryka, ciągnął chłopaka za ramię i popychał w stronę zwałów skalnych na stromym spychu góry.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.