brze nam się powodziło. Nasi jeźdźcy robili zasadzki przy trakcie, napadali na karawany i brali zdobycz obfitą...
— A teraz? — zapytał Romek.
— Teraz źle! Ludzie wożą towary inną drogą, która biegnie od Kałgana do Urgi. Nie ładują już kupcy swoich bogactw na wielbłądy, lecz na wozy, pędzące bez koni...
— Auta! — zawołała Irenka.
— Nie wiem! — odparł Mongoł. — My je nazywamy „przeklętemi arbami“[1]. Teraz już pustkami świeci trakt przez Mumingan, a wicher zasypuje go piaskiem. Nie mamy tam żadnej zdobyczy!
— Jakże radzicie sobie? — padły pytania dzieci.
Znowu spuścił Mongoł powieki i, unikając wzroku wpatrzonych w niego dzieci, rzekł cicho:
— Wynajmujemy się do możnych książąt mongolskich dla wojny z Rosjanami i Chińczykami, którzy gnębią Mongołów. Niebezpieczna to gra! Złapanych Czacharów chińskie sądy skazują na ścięcie. Dużo już naszych zginęło od miecza kata chińskiego...
— Cóżeś robił, czcigodny Czultunie, wśród gór Ireny? — spytał go Henryk.
- ↑ Arba — wóz.