Z żalem żegnały dzieci swoje fabryki soli i mydła, przytulny domek, ukryty za mocnym murem.
— Będziemy tu powracali od czasu do czasu — rzekł Henryk, chcąc pocieszyć rodzeństwo.
— Dobrze! — zgodził się Mongoł. — Przedewszystkiem jednak dżeń-szeń! Dużo dobrego dżeń-szeniu!
Cmokał głośno i przewracał duże, piwne oczy.
W taki to sposób zaczęła się druga „wędrówka ludów“, do „jeziora Czultuna“, jak to miejsce nazwały dzieci, ponieważ bardzo polubiły wesołego i szczerego Mongoła.
Na brzegach małego jeziorka już od dwóch tygodni tkwiły trzy małe, okrągłe budowle, sprytnie splecione z pęków trzcin.
Był to pomysł Czultuna, nawykłego do szybkiego stawiania szałasów, z byle jakiego materjału.
W jednej z jurt, stojącej najbliżej brzegu, gospodarzyła Irenka. Przyrządzała strawę dla trzech, ciągle straszliwie głodnych żarłoków, pracujących w pocie czoła na łąkach, po zboczach okolicznych gór.