— Aha! Już wiem — ucieszył się chłopak. — Jeleń-morał na wiosnę posiada w rogach jakieś soki, które są używane jako lekarstwo przez wschodnich doktorów. Tatuś przywiózł kiedyś parę takich rogów, które dostał w prezencie od kupca z Nankingu.
— Tak... Tak! — kiwał głową Czultun i łapczywie spoglądał na połyskujący na ścianie karabin-winchester. — Jutro poprowadzę ciebie — dodał, dotykając ramienia Henryka.
Chłopak w milczeniu skinął głową.
O świcie następnego dnia Henryk z Czultunem opuścili osadę na brzegu jeziora. Chłopak niósł na ramieniu karabin, Mongoł dźwigał worek z solą.
Romek, widząc to, śmiał się na głos i wołał:
— Czultun zamierza sypać sól na ogony jeleni, aby je chwytać.
Mongoł odpowiedział wesoło:
— Będę sypał, tylko z innego końca!
Pożegnawszy pozostających w domu Romka i Irenkę, zniknęli w gęstych zaroślach.
Romek, jak to codzień robiły chłopaki, przyniósł dla Irenki wody z jeziora, aby siostrzyczka nie dźwigała ciężarów, uzbierał suchych trzcin i gałęzi na ognisko, pomógł jej w zdzieraniu włosia ze skórek, a później pobiegł ku górom na poszukiwanie drogich korzeni.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.