Obok pasły się i lizały ziemię całkiem inne zwierzęta. Jasno szare, zwinne, szybkie w ruchach i wesołe. Tych było najwięcej. Wciąż jeszcze nadbiegały z różnych stron.
Były to „dżerenie“, czyli gazele mongolskie, które ogromnemi stadami przebiegają niezmierzone stepy środkowej Azji.[1]
Kilka tysięcy zwierząt ryło zawzięcie i lizało ziemię, gdy ze szczeliny wąwozu ostrożnie zbliżać się zaczęło stado jeleni.
Na przedzie szły byki, o pięknie rozgałęzionych rogach, a za niemi wysmukłe łanie.
Z gór zbiegały argale i, tupiąc ostremi kopytkami, drapały piargi i lizały je.
— Strzelać? — szeptem zapytał Henryk.
Mongoł przecząco potrząsnął głową.
Dopiero gdy zmrok zapadł na dobre, olbrzymie stado rozproszyło się powoli.
— Cóż to było? Nic nie rozumiem! — zawołał Henryk.
— Nie rozumiesz? — uśmiechnął się Czultun.
— Tak, nie rozumiem! — niecierpliwie powtórzył chłopak. — Przecież mają w górach strumyki, nasze jezioro dla takich bystronogich
- ↑ Zwyczaje i życie tych gazel opisałem szczegółowo w książce „Ludzie, zwierzęta i bogowie“, Poznań 1929 i Warszawa, 1923 r.