Strona:A. Kuprin - Miłość Sulamity.djvu/117

Ta strona została przepisana.

A kiedy Waneya, podniósł głowę i ujrzał oczy królewskie, to podniósł się prędko z posadzki i kornie skierował ku wyjściu.
Następnie, zwróciwszy się ku Achissarowi, naczelnikowi i dozorcy pałacu, rozkazał.
— Nie chcę królowej skazywać na śmierć, niech żyje jak chce i umiera gdzie chce. Ale nie ujrzy ona więcej mej twarzy. Dziś jeszcze, Achissarze, wyprawisz karawany i będziesz towarzyszył jej aż do portu w Jaffie, a ztamtąd do Egiptu do Faraona Sussakima. A teraz nich wszyscy wyjdą.
A pozostawszy sam jeden twarzą w twarz do ciała Sulamity, patrzył długo na jej przepiękne rysy. Twarz jej była bladą i tak piękną, jak nigdy nie była za życia. Purpurowe usta, uśmiechały się zagadkowo i błogo, a zęby lśniły się z poza warg.
Długo patrzył król na swą zmarłą oblubienicę, poczem cicho dotknął się palcami jej czoła, które już zaczęło tracić ciepłotę życia i powolnemi kroki wyszedł z kumnaty.
Za wrotami oczekiwał nań arcykapłan Azaryasz, syn Sadokijasza. Zbliżywszy się do króla, rzekł: