Strona:A. Kuprin - Miłość Sulamity.djvu/33

Ta strona została przepisana.

Ta posłusznie opuszcza ręce na dół, a wtedy słoneczna pozłota tryska z oczu Salomona, a oczarowując ją, odurza jej głowę oraz rozkosznym ciepłym dreszczem, przebiega po skórze.
— Powiedz mi, kto jesteś? — odzywa się zdumiona.
— Nie widziałam nigdy podobnego Tobie.
— Jestem pasterz, piękna dziewczyno. Pasam cudne trzody białych jagniątek w górach, kędy zielona trawa pstrzy się od narcyzów. Czy nie poszłabyś do mnie na moje pastwisko?
— Czyli doprawdy myślisz, że ci uwierzę? Twarz twoja nie jest zesmagana od wiatrów, ani ogorzała od słońca. A i ręce twe białe. Masz na sobie chiton tak kosztowny, że jedna klamerka jego warta jest płacy rocznej, jaką moi bracia wnoszą za naszą winnicę Adoniramowi, płatniczemu królewskiemu..
Przyszedłeś stąd z za ogrodzenia... Jesteś pewno jednym z ludzi, bliskich królowi. Zdaje mi się, żem Cię widziała pewnego razu w dzień wielkiej uroczystości, tak, pamiętam — biegłam za twym rydwanem...
— Zgadłaś dziewczyno. Przed tobą nie łatwo się ukryć. Nie byłabyś chyba dziew-