Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Rjazancewa o wysokiem czole myśliciela i szczerych jasnych oczach dziecka.
Przyrządziwszy wszystko, pani Barbara poprosiła gości na werandę. W saloniku pozostał tylko jej mąż ze swym codziennym partnerem, starym profesorem Ilczenką. Musieli skończyć partię. Pani Barbara zbliżyła się ku nim i oparłszy się o krzesło męża, spytała, gdzie chcą wypić herbatę. Ilczenko, który przegrał już dwie partje i widząc, że w żaden sposób nie może obronić swego króla przed natarciem wieży Rjazancewa — wstał od stołu.
— Nie umiem się jakoś dzisiaj skupić i obmyśleć paru zwykłych posunięć — odezwał się z przykrością. — Głowa jak ołów... Pewnie w nocy będzie burza.
Wyszedł na werandę. Rjazancew, który przez cały wieczór nie widział żony, ujął jej rękę i przyciągnął do siebie.
— Jakaś ty dzisiaj śliczna, moja maleńka — powiedział, uśmiechając się do niej z czułością.
Stała przed nim smukła, urocza w pełni rozkwitu swej dwudziestoośmioletniej urody, z wypukłą piersią, z gibką kibicią. Lekka sukienka z przejrzystej białej krepy układała się w swobodne fałdy i zaznaczała wdzięczne kształty młodego ciała. Silne krągłe, ręce po łokcie były odsłonięte. Twarzyczkę miała delikatną o matowej cerze ciemnej szatynki, usta maleńkie, pełne, lekko wygięte, jakie widzimy tylko u kobiet na