Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/114

Ta strona została przepisana.

obrazach Rubensa. Ogromne oczy wydawały się wieczorem zupełnie czarne, tak rozszerzone były w nich źrenice. Wspaniałe, puszyste, lekko rudawe włosy opadały w drobnych kędziorkach na skronie i karczek.
— Podobam ci się, tatusiu, — zapytała, tkliwie ściskając jego małą żylastą rękę.
— Wiesz — odrzekł Rjazancew, patrząc z miłością na żonę — zdaje mi się nieraz, żeś ty stanowczo za piękna dla takiego starego grzyba jak ja.
Pani Barbara zaczerwieniła się. Z przykrością usłyszała te słowa od człowieka, którego uwielbiała do samozaparcia. Ona właśnie myślała nieraz, że tak marnie mu się odpłaca za jego wzruszającą i ufną miłość. Miała ochotę upaść przed nim na kolana i przytulić się do jego nóg.
— Nie wolno ci tego mówić.. Nigdy! — szepnęła.
I jak dziecko, które coś spsoci ukradkiem, podniosła jego rękę do swych warg i pocałowała dwa razy — z wierzchu i w dłoń.
Potem wyszła na taras i zajęła się nalewaniem herbaty, słuchając ogólnej rozmowy, gotowa ją podtrzymać, gdyby osłabła.
Rzeczywiście rozmowa nie wiązała się bardzo ochoczo. Wszyscy narzekali na upał i osłabienie przed burzą. Niektórzy już myśleli o tem, żeby przed deszczem dostać się do domu.
— A czemuż to pan Andrzej dzisiaj nie przy-