Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/115

Ta strona została przepisana.

szedł? — zapytała żona Iliczenki, tęga, o surowem spojrzeniu osoba, przepadająca za wintem, plotkami i trzymająca swego męża pod pantoflem.
— Nie wiem, dlaczego dotychczas nie przyszedł — odrzekła pani Barbara. — Obiecał przyjść i nawet przyprowadzić ze sobą przyjaciela. Zaraz... jak on się nazywa?... Znany jest z pięknego głosu... Aha, wiem... Rżewski.
— Czyżby pani jeszcze go nie znała? — zapytała ze zdziwieniem Ilczenkowowa.
— Nie, ale za to wiele o nim słyszałam.
Ilczenkowowa z przebiegłym uśmiechem pogroziła pani Barbarze.
— Niechno pani się pilnuje i nie zakocha. Ten pan jest bardzo niebezpieczny dla młodych mężatek i starych mężów.
Ilczenkowowa należała do rzędu tych uprzywilejowanych plotkarek, które pod pozorem „mówienia każdemu prawdy w oczy“, pozwalają sobie na każdą bezczelność i złośliwość, rozsnuwając dokoła siebie błoto, cierpienie, niezgodę. Nikt jej nie lubił, większość znajomych nie mogła jej znosić, a każdy się bał.
Pani Barbara nic nie odpowiedziała na złośliwą przestrogę, uśmiechnęła się tylko wyniośle i pogardliwie z pełną świadomością swej cnoty i niczem nie skażonej opinji.
Słowami wszakże Ilczenkowowej zainteresowała się bardzo pani Marja Till, koleżanka gimnazjalna pa-