Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/124

Ta strona została przepisana.

— O, widzę, że pani jest zbyt skromna... W takim razie, jeżeli wypiła pani herbatę, zaczniemy.
Przeszli do saloniku i stanęli przy fortepianie, na którym leżały stosy nut.
— Czy pan zna romanse Czajkowskiego? spytała pani Barbara, przewracając nerwowo zeszyty, czuła bowiem tuż za sobą obecność Rżewskiego.
— Naturalnie.
— Lubi je pan?
— A pani?
— A pan?
Roześmiała się, wyjęła gruby tom, oprawny w skórę, rozłożyła go na pulpicie i usiadła przy fortepianie.
— Proszę otworzyć na chybił trafił — poradził Rżewski. — Czajkowski jest cudowny we wszystkich swych dziełach.
Otworzyła zeszyt w środku i poznała utwór. Była to „Straszna chwila“ która zawsze robiła na niej wielkie wrażenie oryginalną melodją — namiętną i słodką jednocześnie.
— Pan to zna? — zapytała, podnosząc głowę, żeby spojrzeć na Rżewskiego.
— Znam. Zaczynamy.
Lekko, biegle odegrała trudną introdukcję i zatrzymała się przed wstępnym taktem. Rozmowy w salonie, na werandzie przycichły.