Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/128

Ta strona została przepisana.

ganiem i pani Barbara oczarowana nie mogła oderwać wzroku od wymownych, upartych oczu Rżewskiego. Głowa jej pałała, czuła w niej zamęt, krew tętniła w skroniach, pierś szybko podnosiła się, rozchyliły się spieczone wargi. Śniła, czy była czemś upojona? Ten śliczny chłopak, silny, namiętny, odrazu, w parę godzin z jakiemś strasznem zuchwalstwem przekroczył wszystkie zapory, leżące między nimi... Z każdą chwilą czuła się bardziej podbita jego groźną, nieokiełznaną mocą, nie mając sił no opór.
On zaś śpiewał coraz śmielej, coraz goręcej cieniując melodję:

„Kochaj mnie! kochaj mnie!
Bez namysłu oddaj siebie...
Twoja miłość pełna żaru.
Kochaj mnie, będziemy w niebie“...

Widziała męską, krzepką postać Rżewskiego, wyrazistą twarz z nerwowo rozdętemi nozdrzami i gorącemi, zmysłowemi ustami, szeroką pierś, silne ramiona i ręce. Namiętne słowa pieśni budziły w niej chęć zakosztowania tej namiętności, którą obiecywały i śpiew, i postać śpiewaka. Pragnienie świeżych rozkosznych pocałunków, długich uścisków, od których brak tchu w piersiach, pragnienie tego wszystkiego, co znała tylko z powieści i co wydawało się jej zmyślonem, przesadzonem, śmiesznem nawet, obudziło się w niej z niepohamowaną siłą. Oczy jej zwilgotniały, serce ścisnęło dziwne uczucie, słod-