kie zamierające, którego doświadczała w dzieciństwie, gdy na huśtawce leciała na dół z czterosążniowej wysokości.
Z ostatnim dźwiękiem romansu, ogród rozjaśniła błyskawica. Wszystkie panie zerwały się naraz z przerażeniem i rzuciły do swych płaszczy i kapeluszy. Nie słuchały zaprosin Rjazancewa na kolację, tylko ubierały się pośpiesznie, całowały po kolei panią Barbarę i wychodziły piszcząc i wykrzykując, jak zwykle kobiety przed burzą.
Pani Barbara z roztargnieniem żegnała się z gośćmi. Denerwowała się przypuszczeniem, że mąż jej zaproponuje Rżewskiemu i Andrzejowi przenocowanie u nich, gdyż obaj mieli dalszą drogę, bo przyjechali z Moskwy.
— Za nic! za nic! — powtarzała sobie wzburzona. — Jeżeli mąż będzie prosił, ja nie odezwę się ani słówkiem i sądzę, że nie będzie na tyle bezczelny, żeby chciał zostać.
Dziwne, zrodzone w najgłębszych tajnikach duszy przeczucie mówiło jej, że gdyby Rżewski spędził tę noc pod jednym z nią dachem, całe jej szczęście rodzinne, ugruntowane czteroletniem, cichem, niczem nie zakłóconem pożyciem, zostanie podkopane i przepadnie.
Po wyjściu gości Rżewski ociągając się, wziął kapelusz z okna, ale Rjazancew żywo zaprotestował.
— Jakto, chce pan teraz wyjeżdżać? Nie pu-
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/129
Ta strona została przepisana.