Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/13

Ta strona została przepisana.

natręta. — Zajmij natychmiast inne miejsce i odczep się od tej pani!
Z innych przedziałów zaczęły się wysuwać głowy pasażerów, zbudzonych hałasem.
Jegomość puścił kolano sąsiadki.
— O wa! Znalazł się mądrala! Pójdę się pana bać! — odezwał się, udając zucha, ale najwyraźniej nie czuł się bardzo pewnie. — Sam sobie siadaj gdzieindziej, mnie tu dobrze.
Pasażerowie też chcieli wziąć udział w sprzeczce.
— Co tam takiego? O co chodzi? Widzicie go, Ormianina! Kiszmysz taki!... O co chodzi, proszę pana? — pytali Ałarina.
Pytania i głupia mina Ormianina doprowadziły Ałarina do wściekłości.
— Co? nie chcesz? — wrzasnął. — Nie chcesz?
I całkiem niespodzianie, sam nie wiedząc, dlaczego to robi, schwycił natręta za kołnierz i porwał go z ławki.
— Nie chcesz? — powtarzał i nowa fala wściekłości go zalała, gdy aksamitny kołnierz zatrzeszczał mu w ręce.
Jegomość ryknął przeraźliwie. Uczepił się za nogę kanapki, ale gdy Ałarin, z pasją zacisnąwszy zęby, potrząsnął nim znów z całej siły, nie próbował już opierać się. Ałarin wyciągnął go na platformę Wagonu. Chłodny wiatr i jesienny deszczyk, który drobnemi kropelkami osypał mu twarz, otrzeźwiły go. Wypuścił z rąk naderwany kołnierz i dysząc ciężko, rzekł: