Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/132

Ta strona została przepisana.

dna? Czyżbym dotąd nie znała siebie? czyż naprawdę tkwi we mnie pociąg do rozpusty? Boże, oświeć mnie! Boże, wspomóż mię!
Osunęła się na kolana przed małym obrazkiem, wiszącym nad łóżkiem. Usta jej wszakże machinalnie szeptały znane słowa, myśli zaś uciekały od modlitwy.
— Marnuje się moja młodość i uroda... — szeptała z rozpaczą, — niczyją nie będzie rozkoszą...
Po odmówieniu pacierza, zgasiła świecę i położyła się. Chłodne prześcieradło i poduszka uspokoiły ją na chwilę, ale już po pięciu minutach rzucała się z gorejącą głową, przewracała poduszki, szukając ochłody. Marzenia słodkie a grzeszne, które tego wieczoru bez przerwy odpędzała od siebie, teraz w ciszy i samotności rozpalały znów jej wyobraźnię — marzenia fantastyczne, opanowujące choć raz w życiu każdego śmiertelnika, marzenia, którymby bronił przystępu na jawie, bo w biały dzień nazajutrz wydają się dziwacznym koszmarem.
Zachowanie Rżewskiego przestało teraz niepokoić panią Barbarę, nie obrażały jej skromności, pragnęła, aby ten upajający wieczór trwał do nieskończoności. Żałowała, że Rżewski nie był śmielszy, a ona bardziej uległa. Brakło jej tchu, w zapamiętaniu, w głuchej ciemności pokoju, obejmowała ramionami poduszkę i przytulała się do niej. Zdawało się jej chwilami, że słyszy w pokoju jakieś dziwne, skradające