Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/14

Ta strona została przepisana.

— Wynoś się z wagonu, póki masz kości całe... żeby tu ślad nawet po tobie nie został!...
Jegomość zmiękł jak baranek.
— Po kiego licha było mnie wyrzucać — mruknął pokornie — trzeba było odrazu powiedzieć, że panienka wam się podobała... Ot, gorączka, nie człowiek...
Ałarin odwrócił się od niego i wszedł do wagonu, trzasnąwszy drzwiami.

II.

W wagonie jeszcze pasażerowie z podnieceniem roztrząsali przygodę.
— A to bałwan! — oburzał się jakiś kupczyk, mały z wielką głową, obrośnięty cały lasem kędzierzawych czarnych włosów. — Jak to można pchać się z takiemi propozycjami do porządnej osoby! A trzeba go było dobrze w mordę... a nie tak delikatnie!
Zwracał się niby do swej towarzyszki staruszki, ale głowę zwracał ciągle do panienki, której dotyczyła ta niemiła przygoda, oczekując widocznie, że podtrzyma jego oburzenie.
Panienka wszakże była tak przestraszona całą tą awanturą, że tylko drżała w zdenerwowaniu i milczała.
Ałarin głęboko współczuł temu bezbronnemu stworzeniu.
— Biedactwo, jakże to może się obronić przed podobną bezczelnością takie chudziątko. Oprócz łez nie ma żadnej broni, a i łzy niezawsze są skuteczne — myślał.