Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/21

Ta strona została przepisana.

— Ależ pani ma cudowny głos! — zawołał zupełnie szczerze — nigdy na mnie śpiew nie zrobił takiego wrażenia, jak tych parę taktów... Ach jakże chciałbym usłyszeć panią przy akompaniamencie. Pani... ale przepraszam, nie znamy się jeszcze...
Przedstawili się sobie wzajemnie. Panienka miała na imię Zeneida.
— I dokąd to pani jedzie, panno Zeneido? — zapytał Ałarin.
— Ja — do P.
— Naprawdę? a więc jedziemy do jednego celu. To już widocznie los tak zrządził, żeśmy wsiedli do tego samego wagonu i tak miło rozmawiamy.
Powiedział oczywiście o losie „dla piękności stylu“, ale skłonna do marzycielstwa Zena uznała to za zupełnie poważny zbieg okoliczności i usłyszawszy jego słowa uczuła jakąś cichą podświadomą radość. Ucieszyła się, że tam, w tem obcem mieście będzie miała kogoś znajomego, prawie bliskiego, kto ją podtrzyma i obroni w przykrym jakim wypadku.
— Pani jedzie prawdopodobnie do krewnych? — pytał Ałarin,.
— Nie — odrzekła i zasępiła się. — Jadę jako nauczycielka. — I spojrzawszy mu uważnie w oczy, czynie dojrzy w nich uśmiechu, mówiła dalej: — Do nas, do instytutu przychodzi wiele ofert na wychowawczy, nie, ale nie miałam ochoty wyjeżdżać, bo myślałam, że uda mi się wstąpić do konserwatorjum. Kosztowne to jednak, a mama moja nie ma na to środków. Aby zaś otrzymać stypendjum, trzeba mieć protekcję...