daje... Nie obciąłbym jednak żyć z nią w niezgodzie. Tak Lizkę sobie ujęła... może będzie z tego jaki pożytek... Widać poczciwe jakieś stworzenie... tylko że na buzi niekoniecznie jakoś...
Chociaż Kaszpierow nie lubił uniżoności, jednak ten spokój, ten brak uległości, które bezwiednie wyczuwał w tej „guwernantce“ — osobie z natury rzeczy zazwyczaj uległej i pokornej — nadzwyczaj go dziwił.
Zena po śniadaniu chciała iść do swego pokoju i napisać list. Zaczęła wstępować na schody, gdy usłyszała za sobą szybkie kroki. Obejrzawszy się, ujrzała biegnącą ku niej Lizę.
— Panno Zeno! moja kochana panno Zeno! — wołała dziewczynka, ująwszy ją wpół — chciałabym panią o coś zapytać... ale niech mi pani przyrzeknie, że się nie rozgniewa...
— Nie, nie rozgniewam się — roześmiała się Zena. — Czy to coś bardzo ważnego? Pytaj, kochanie.
— Niech mi pani powie.. Zdaje się, że tatuś nie podobał się pani...
— Nie, Lizo, to tylko ci się tak zdaje — zaprzeczyła spiesznie Zena, zdziwiona przenikliwością dziecka.
— Dlaczego nie mówi pani prawdy? Ja wiem... pani się zdaje, że tatuś jest... może nie zły... ale taki... niemiły... e! nie umiem tego nazwać.
— Z czego tak sądzisz?
— Wiem napewno — Miała pani taką samą minę
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/36
Ta strona została przepisana.