Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/38

Ta strona została przepisana.
IV.

Kiedyś Kaszpierow przyjechał na obiad w świetnym nastroju. Interesy w fabryce szły doskonale, dzień był pogodny i chłodny, a Kaszpierow przyjechawszy konno z fabryki był bardzo głodny, a gdy Zena nalała mu pełen talerz gorącej zupy, wpadł w doskonały humor. Bo istotnie w tej panience było coś szczególnego: — wszystko, czego dotknęła jej ręka, nabierało cech tej samej świeżości, tej szczególnej dokładności, jakie były treścią całej jej osoby.
— Jak mi Bóg miły, ale to naprawdę wiele znaczy, kiedy przy stole gospodaruje śliczna kobietka — rzekł przyjaźnie Kaszpierow. — Zdawałoby się, że to przesąd, ale rzeczywiście każda potrawa ma lepszy smak, a apetyt jeszcze się wzmaga!
Kaszpierow chciał żartobliwym przyjacielskim tonem ożywić nieco Zenę, „tę dziką panienkę“, która, jak instynktownie wyczuwał, bała się go i unikała. Dziś, kiedy wesołe promienie słoneczne zalewały jadalnię, a serce Kaszpierowa pełne było radości życia, nieprzyjemnym mu był widok zasępionego oblicza nauczycielki.
— Dlaczego pani milczy jak urzeczona? — spytał z przykrością, nie doczekawszy odpowiedzi. — Mam wrażenie, że od pierwszego dnia pani coś do mnie czuje. Proszę odłożyć na bok pensjonarskie kaprysiki, moja panienko! .. Zupełnie nie mogę pojąć, czy pani z natury jest taka obraźliwa, czy to tylko kaprysy...