Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/49

Ta strona została przepisana.

rety, „familijne“ sanki i ekwipaże, nie widywane nigdzie prócz w tem mieście, a nazwy na nie nie znalazłoby się w żadnym języku.
Przez rzęsiście oświetlone okna przedzierały się piękne dźwięki wojskowej orkiestry, grającej wesołą polkę, przesuwały się postacie gości i zwracały na się uwagę tłumów ulicznych przed domem.
Przed podjazdem zatrzymały się wielkie sanki Kaszpierowa. Stangret z trudnością powstrzymał przepysznego czarnego kłusaka, który chrapał, strzygąc uszami i rzucał niespokojny wzrok na oświetlone jasno wejście, z niecierpliwością uderzając kopytami.
Kaszpierow wyskoczył, pomógł wysiąść naprzód Zenie, a potem córce.
Był to pierwszy bal, na który Zena potrafiła namówić swą uczenicę. Liza była ogromnie podniecona. Przy ubieraniu skrzyczała pokojówkę, która niezbyt wprawnie zawiązywała gorset, a skoro ojciec, już ubrany, zawołał z drugiego pokoju, że już czas wyjeżdżać, ogarnął ją taki strach, że osłabiona, osunęła się na krzesło. Całą drogę jechała w milczeniu, niespokojnie wyglądając z poza otulającego ją szala. Teraz drżąc lekko ze wzruszenia i chłodu, rozbierała się w garderobie. Stwierdziła naraz z radością, że trwoga opuściła ją zupełnie. Światło i gwar, zapach różnych perfum, piękne stroje pań, wykończających toaletę w garderobie, skoczne, przyciszone tony polki, dochodzące z góry — cała ta upajająca atmosfera pierwszego balu, podnieciła gorączkowo Lizę. Wchodząc w towarzystwie Zeny do salonu, czuła podświa-