domie, że jest bardzo milutka. Rzeczywiście zauważono ją odrazu i natychmiast wszystkie tańce miała zamówione.
Zmęczona, zadyszana, z rozwianą nieco fryzurą, ale uśmiechnięta z zadowolenia, zrzadka tylko zajmowała swoje miejsce, bo natychmiast biegł ku niej nowy tancerz i porywał ją.
Zena z przyjemnością śledziła wzrokiem swoją ulubienicę. Wiedziała, że ją, ubraną skromnie, prawie że w codzienną sukienkę, bladą, niepiękną, nikt nie poprosi do tańca — przywykła zresztą już do tego w instytucie i dlatego znalazła sobie miejsce w jednym z tych dalekich zakątków salonu, które już los przeznaczył dla różnych upośledzonych przez życie istot — a więc matek w osobliwych fryzurach i ziewających z irytacją, osamotnionych panien. Powodzenie Lizy ogromnie cieszyło Zenę, ale chociaż obca jej naturze była zawiść, jednak nie mogła opanować przykrej myśli, że niema dla niej miejsca na tej wystawie urody i młodości, szczęśliwych uśmiechów, uprzejmej rozmowy, pląsów pełnych tanecznego wdzięku...
Jakiś młodzieniec, prawdopodobnie kancelista jakiś z zapijaczoną twarzą, upiększoną ufarbowanemi wąsami, w ognistym krawacie, zgubiwszy widocznie swoją damę w kadrylu, zapędził się do Zeny i skłonił się przed nią. Zobaczywszy jednak nieznajomą twarz, smutną, nieładną, znieruchomiał zmieszany. Nie ukryło się to przed oczyma Zeny, odmówiła mu, a on odetchnął z ulgą i pobiegł dalej, ślizgając się po posadzce, jak to jest przyjęte przez „lwy“ prowincjonalne, jako niewątpliwa oznaka elegancji i dobrego tonu.
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/50
Ta strona została przepisana.