zwykle? Niech pan spojrzy naprzykład na tę parę... Czyż nie można przypuścić, że dzisiejszy wieczór jest dla nich najszczęśliwszy?
I Zena wskazała oczyma tęgą damę, przypominającą eksśpiewaczkę, czy cygankę z kabaretu, ubraną w różową jedwabną suknię, wydekoltowaną do ostatnich granic przywoitości. Mijała ich właśnie, idąc pod rękę z wysokim gentlemanem o pięknych bokobrodach i zaśmiewała się na cały głos.
— Właśnie myli się pani — odrzekł Alarin. — Im wcale śmiać się nie chce, woleliby pazury wpić sobie w oczy. Ta dama w różowej sukni, to żona naszego burmistrza, a ten jej kawaler — to miejscowy prokurator. Burmistrz z prokuratorem zaprzysięgli sobie oddawna wzajemną nienawiść i gdyby nawet cały świat opustoszał, jeszczeby się gryźli, aż pozostałyby same koniuszki ogonów. Ten ich śmiech więc — to krokodyle łzy.
— To może wyjątek, ale dość spojrzeć dokoła, ile tu wesołych twarzy...
— Zapewniam panią, że tu prawdziwej wesołości niema ani źdźbła — wszystko sztuczne i naciągane. Każdy uśmiecha się i troszczy się tylko o to, aby ten jego cielęcy uśmiech mógł zrobić wrażenie; rozmawia a stara się wykonywać ruchy pełne gracji. Proszę spojrzeć — idą oto dwaj oficerowie. Wyglądają jakby się o coś sprzeczali zawzięcie, a to tylko udane, bo chodzi im głównie o to, żeby zwrócić, na siebie ogólną uwagę. Czyż ludzie, którzy przychodzą, aby się rozerwać, mają taką wyprężoną pierś i podobny
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/52
Ta strona została przepisana.