Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— Co panią tak przestraszyło? — pytał Ałarin, kiedy usiedli na kanapce.
— Zaczynam przypuszczać w tem coś tajemniczego. Możeby się przydał, jak w starych baśniach, dzielny rycerz, któryby pokusił się wybawić swą damę od czarodziejskiego uroku?
Widział zmieszanie Zeny i chciał ją rozweselić wesołym żartem.
— Dziękuję panu — odrzekła, nie mogąc jeszcze opanować wzruszenia — zrobiło mi się tylko słabo, bo odwykłam od tańca... Przytem... te oczy.. — bezwiednie wyrwało się jej — te straszne oczy...
— Hm... — pomyślał Ałarin — widocznie rzeczywiście coś w tem jest — i zapytał z powagą i naciskiem: — Pamięta pani naszą umowę?
— Jaką umowę? Pamiętała doskonale, o czem mówił Ałarin, ale zdawało jej się, że gdy odpowie, że pamięta, ton jej zdradzi radosne wzruszenie, którego doznała, usłyszawszy to pytanie.
— Kiedyśmy się żegnali po zawarciu znajomości, przyrzekła pani zwracać się do mnie we wszelkich trudniejszych okolicznościach. Może właśnie nadszedł ten czas?
— Nie... nie wiem...
— Proszę mi odpowiedzieć szczerze. — Czy odpowie mi pani na jedno pytanie? Czuła, że zrozumiał ją i wiedziała nawet, jakie to będzie pytanie.