Obawiając się, żeby te słowa jej nie obraziły, dodał:
— Uczynią to chętnie dla mnie. Obiecuję pani?
— Dobrze.
— To doskonale! Bardzo pani dziękuję za zaufanie. Proszę mi podać rączkę na zapieczętowanie naszego przymierza...
— Pardon! zdaje się, że przeszkadzam państwu? — usłyszeli drwiący głos.
Drgnęli oboje, jakby przyłapani na jakiemś przestępstwie i szybko cofnęli ręce. Na progu saloniku stał z rękami w kieszeniach Kaszpierow, przymrużając domyślnie oczy.
Bywają sytuacje tak naprężone, że ludzie, wiedzeni niewytłumaczonem przeczuciem, przenikają nietylko sens słów lub wyraz twarzy, lecz najbardziej tajemne myśli... W tej chwili tych troje osób odrazu określiło i wyjaśniło wzajemny do siebie stosunek. Kaszpierow bez trudności domyślił się ze spojrzeń, jakie na niego padły, że mówiono o nim. Wiedział nawet, co mówiono, widział doskonale zmieszaną minę Ałarina i wyciągniętą rękę Zeny.
Ałarin, przejęty tem, co usłyszał przed chwilą o Kaszpierowie, podniósł się i szedł ku niemu z wyzywającą miną, nie umiał znaleźć wszakże odpowiedzi stosownej a śmiałej na drwiące pytanie.
— Znalazłem wreszcie panią — mówił dalej Kaszpierow tym samym tonem. — Chciałem się dowiedzieć, kiedy zechce pani wrócić od domu. Lizę już odwiozłem. Głowa ją bolała.
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/59
Ta strona została przepisana.