klucz. — To niemożliwe. Musi pan poszukać sobie gdzieindziej...
Po takiej kategorycznej odpowiedzi zrobiło się Alarmowi lżej. Był swobodniejszy.
— Panie Gojdberg, musi mi pan... koniecznie... bo w przeciwnym razie.. Bo w przeciwnym razie... djabli wiedzą, co się stać może. Oddam panu całą swoją pensję...
Lekki uśmiech zjawił się na twarzy żyda.
— Ale po co panu tyle tysięcy?
Ałarin zmieszał się. Musi mu coś odpowiedzeć, wyłgać się jakoś, ale jak na złość nic odpowiedniego nie przychodziło mu na myśl.
— Do djabła! — krzyknął ze złością. — A cóż cię to obchodzi, parchu! Dajesz albo nie dajesz, a djabli ci do tego, na co!
— Phi! pan inżynier myśli, że ja już całkiem głupi... Jeszcze raz mówię panu, szukaj pan sobie takiego, u którego pieniądze poniewierają się po podłodze!
Nerwy Ałarina naprężyły się do ostatnich granic, krew uderzyła do głowy.
— Chwycę go za gardło! — szybciej niż błyskawica przeleciało mu przez głowę. — Żywy duch nie usłyszy
Z oszalałemi oczyma, owładnięty niepohamowaną furją, rzucił się na Gojdberga, ścisnął silnemi palcami za gardło.
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/78
Ta strona została przepisana.