Po okropnej wczorajszej scenie z Kaszpierowem Zena stanowczo postanowiła wyjechać. Zapakowała już rzeczy, ale Liza ubłagała, aby pozostała jeszcze jeden dzień. Zena źle się czuła od samego rana. Smutne przeczucie jakiegoś nieszczęścia nie opuszczało jej. Wieczorem uczucie to spotęgowało się do tego stopnia, że nie mówiąc nic nikomu, ubrała się i wyszła ukradkiem z myślą, że świeże powietrze trochę ją uspokoi. Postanowiła przejść się po bulwarze. Na ławce koło budki, gdzie w lecie sprzedawano wodę sodową, siedział jakiś mężczyzna. Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach, Zena nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, kierowana jakimś dziwnym impulsem, zdecydowanym krokiem podeszła do nieznajomego. To był Ałarin.
Rozdrażniony jego ton ogromnie ją zdziwił, ale nie zlękła się. Twarz jego zmieniona i ta rozpacz w głosie pozwoliły domyśleć się łatwo że spotkało go jakieś nieszczęście.
— Niech mię pan od siebie nie oddala — rzekła ze smutkiem. — Czuję, że potrzebne panu współczucie.
Usiadła obok, prawie przycisnąwszy się do niego i położyła lekko rękę na ramieniu. Jednak jej głos pełen litości, stroskana twarz, rozdrażniły jeszcze bardziej Ałarina. Odsunął się od niej brutalnie.
— Obejdę się bez pani współczucia! Niepotrzebne mi wcale! — wrzasnął. — Do luftu z, pani współczuciem! Daj mi pani spokój!
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/82
Ta strona została przepisana.