Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/83

Ta strona została przepisana.

— Panie Aleksandrze, co panu jest? Niech pan powie, proszę na wszystko... Przecież nie pytam przez ciekawość... Może zdołam pomóc panu...
Roześmiał się histerycznym śmiechem.
— Cha, cha, cha! A to mi się podoba! Jakże mi pani może pomóc? Ja moja pani, wkradłem rządowe pieniądze! I pomoże mi pani? Nie wiem, jak? Chyba że pójdzie pani po policję i powie, że to pani wzięła te pieniądze, nie ja... A i wtedy nawet niktby pani nie uwierzył...
— Panie Aleksandrze... naprawdę... ukradł pan?
— E, do djabła! Przecież to nawet niedelikatnie... Szpieguje mnie pani, czy co? Nie mogę zrozumieć czy pani taka naiwna, czy taka głupia!
— Panie Aleksandrze...
Nie obraziła ją ta obelga. Bardziej ją zabolało, że. on, ten jej bóg, jej ideał może być złodziejem.
— Widzę, że chce pani koniecznie z butami włazić mi w duszę! — krzyknął Ałarin. — Czego pani chce ode mnie? No, tak, ukradłem... przegrałem jedenaście tysięcy! teraz zadowolona pani? Jeżeli chce pani jeszcze gadać o tem, to proszę pofatygować się innym razem, ale teraz proszę mnie od siebie uwolnić!
Zena zwolna podniosła się z ławki, w oczach zabłysły łzy.
Ałarinowi wszakże jeszcze to nie wystarczyło. Zakosztował już tej niewyjaśnionej przyjemności, kiedy