można szarpiący piersi gniew wylać na jakieś bezbronne stworzenie.
— A pani pcha mi się w oczy z pomocą... Gdyby nawet pani chciała sprzedać siebie, rozumie pani, sprzedać siebie, to niema takiego idjoty, to nie znajdzie pani takiego idjoty, któryby jej dał, chociażby dwudziestą część tego, co przegrałem jednym rzutem... No? zrozumiała pani? Na drugi raz odechce się pani miłosierdzia!...
Zerwał się z ławki i odszedł szybko.
Zena długo parzała w stronę, skąd dochodził wyraźny w mroźnem powietrzu odgłos jego kroków. Ucichły.
— Gdzież on teraz pójdzie? — myślała z przerażeniem. — Co zrobi?
Nagle jakby w odpowiedzi, przypomniało się jej zdanie Ałarina: — „Niektórzy w takich wypadkach uciekają, inni palą sobie w łeb!“
— Uciekają? Ależ on nie ucieknie... taki dumny, ambitny... Nie potrafi, nie może w pełni świadomości dopuścić się czegoś występnego... nie poniży się do tego stopnia, żeby takim sposobem wywikłać się z kłopotu... A więc... a więc pozostaje... to drugie!
Tak wielki lęk ją przejął o życie ukochanego człowieka, że niepomna na obelgi, któremi obrzucił ją przed chwilą, pobiegła w stronę, gdzie ucichły kroki Ałarina. Zatrzymała się jednak.
— Poco? — szepnęła w beznadziejnej rozpa-
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/84
Ta strona została przepisana.