Pochwyciła go pasja. Miał straszną ochotę brutalną drwiną obrazić Zenę, zemścić się za ten wstręt, malujący się na jej twarzy — za wstyd, za mękę, których był ofiarą od tylu dni...
— Ile pani właściwie potrzebuję?
Pytanie było chłodne, spokojne.
Domyślił się tylko z ruchu warg, bo odpowiedzi nie dosłyszał.
— Jedenaście tysięcy? Hm, wcale niezły apetycik... Ciekawe, na co pieniądze te są potrzebne i dlaczego tak ściśle określona sumka? Powiem tylko, że bardzo nisko oceniła pani siebie, trzeba było wziąć drożej...
Kaszpierow zdawał sobie doskonale sprawę, odczuwał sam z bolesną jasnością, ile niskiego chamstwa, ile zwierzęcej brutalności było w jego tonie. Cierpiał sam nad tem i czuł wielką, niewysłowioną litość dla tej zelżonej dziewczyny, lecz jakiś ślepy, bezlitosny duch nim w tej chwili kierował.
Zena milczała i tylko coraz mocniej przyciskała ręce do silnie bijącego serca.
— Niechże pani powie, na co pani te pieniądze są potrzebne — nalegał.
— Nigdy tego nie powiem!
W jej słowach była nieustępliwa stanowczość. Dałaby się chętniej porąbać na sztuki, niż pozwoliła połączyć ze swą hańbą drogie nazwisko.
Kaszpierow zrozumiał i aż zadrżał z zazdrości. Wargi skrzywiły się złym uśmiechem.
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/90
Ta strona została przepisana.