ką po jego głowie. Kaszpierow opanował wreszcie nerwy i podniósł się z kanapy. Zapłakane, nieco opuchnięte oczy patrzyły na Zenę z takim tkliwym smutkiem, że mimowoli poczuła litość.
Kaszpierow wyciągnął jedną z szuflad biurka i przez chwilę wśród grobowego milczenia słychać było tylko szelest papierów. Odliczył, z pieniędzy, otrzymanych z rana, żądaną sumę, zawinął ją w arkusz białego papieru i związał sznurkiem.
— Proszę. Jest tu właśnie jedenaście tysięcy — rzekł, podając paczkę Zenie i patrząc w inną stronę. — Niech pani idzie... jak najprędzej...
Zena czuła, że kręci się jej w głowie, a przed oczyma przesuwa się mgła. Wzięła machinalnie paczkę i zwróciła się do drzwi, ale Kaszpierow ją zatrzymał.
— Proszę zaczekać... Ja oczywiście nie śmiem o nic pytać, ale proszę, niech pani powie temu panu, że jeśli on nie potrafi ocenić pani czynu, to... Czy pani pojmuje — dodał z gorącem uczuciem — że to wielki czyn — największy, na jaki może zdobyć się kobieta...
Zena w milczeniu wyciągnęła do niego rękę i pierwszy raz oboje śmiało i przyjaźnie spojrzeli sobie w oczy.
Zena wyszła na ulicę. Wszystkie poprzednie zdarzania tak silnie podziałały na nią, że szła jak we śnie,