głód, długi, marne urządzenie teatru — da niej nie istniały. Lecz wkrótce do sztuki przyłączyła się miłość. Los zetknął ją z artystą — nazwisko jego i teraz jeszcze jest dość znane, nie będę go wymieniać: był to piękny łgarz z gorącemi słowami i zimnem sercem. Zapisał siebie do rosyjskich Keanów, miał artystyczne dziwactwa i kaprysy, a Lidoczka winna była zachwycać się nim i znajdywać przybłyski genjusza w objawach jego zwierzęcej natury. Kiedy Lidoczka powiedziała mu, że za trzy miesiąca winna rodzić, on po-złodziejsku, w tajemnicy rzucił ją na wolę losu. Dziecko umarło. Co było potem? Cały szereg nudnych dni, marnych oklasków wieczorami, nocnych orgji... Nauczyła się pić. Przynajmniej nie ssie za serce ustawiczna tęsknota. Krewni przedtem atakowali ją listami, i nie była od tego, ażeby wrócić, lecz po dziecku przemówiła w niej jej własna, w swoim rodzaju duma. Jeżeli przedtem nie przyszła, kiedy jeszcze był czas, to jakżeż mogła przyjść, zmuszona ostatecznością. I z tej dziwnej dumy poznałem dawną Lidoczkę.
— Pan mi, rodzony mój, wybaczy, com panu przez drogę nagadała, — prosiła, patrząc na mnie cudnemi, błagającemi oczyma: już bardzo boleśnie mi było. Jakiem pana zobaczyła, cała moja przeszłość zbudziła się w pamięci, dobra taka, niczem nie zbrukana. I temu, co o artystach mówiłam, niech pan nie wierzy. Ukłuć pana chciałam, złość swoją wyładować. Pamięta pan jak razem byliśmy w Moskwie u Sławińskiego? Tysiąc, tysiąc razy miał on
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/120
Ta strona została przepisana.