Oszołomiony, unicestwiony wchodziłem po stopniach na taras. Matwiej Kuźmicz już czekał na mnie.
— Siadaj pan, — wskazał na ławkę, i sam usiadł obok mnie.
W ciemności nie widzieliśmy twarzy swoich, lecz czułem, że z mojej twarzy nie schodzi płonący rumieniec.
— Widzi pan, rzekł Matwiej Kuźmicz równym głosem, w którym, jednakże, dało się słyszeć zdławione cierpienie: widzi pan, ja wiedziałem, że żona wyznaczyła panu dziś spotkanie, i nie chciałem temu przeszkadzać.
— Dlaczego? — spytałem szeptem.
— Dlaczego? Pozwoli pan, że tego nie będę mu objaśniać. Powiem tylko jedno: oto już czwarty rok, jak jestem jej mężem tylko z nazwy. I nie przeszkadzałbym panu dokonać czynu, niegodnego pana, gdyby Wiktorja Iwanowna nie dostała ataku nerwowego...
Rozumie pan: nie mogła znieść tego niepokoju w przeciągu kilku godzin, i teraz ma atak histeryczny...
Milczałem, a Matwiej Kuźmicz ciągnął dalej z tym samym robionym spokojem:
— Ja wam i jutro nie będę przeszkadzać. Nie należę do liczby zazdrośników, broniących swego szczęścia z rewolwerem w ręku... A przytem na mocy niektórych okoliczności nie mam do tego i praw moralnych... Niech pan mieszka u nas na jakich mu się podoba zasadach... Niech pan robi, co mu się
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/139
Ta strona została przepisana.