powietrzu nóżkami, nagiemi po kolana. Wszyscy troje weszli do chaty.
Wieczorem znów ich zobaczyłem. Mąż w długiej granatowej bluzie bez pasa, w rodzaju tej, jaką noszą przy pracy artyści, siedział w kucki, nachylony nad jednym z miniaturowych klombów, urządzonych w ich ogródeczku przed domem i z skupioną cierpliwością coś przy nim robił. Domyśliłem się, że zasadza nasiona kwiatów. Synek jego stał obok, z założonemi za plecy rękoma, i uważnie patrzał na robotę ojca. Zgrabna postać blondynki w białej sukni ukazywała się to w domu, to w ogrodzie, i ja mimowoli patrzałem z zachwytem na jej pełne gracji, zręczne ruchy. Jeden raz podeszła do męża, i on, nie wstając, podniósł do niej spoconą i uśmiechniętą twarz i powiedział jej kilka słów, wskazując na swoją robotą. Nachyliła się ku niemu, zdjęła z niego kapelusz i wytarła mokre jego czoło chusteczką. On schwytał przytem ją za rękę i pocałował.
— Nie, pomyślałem, patrząc na tę czułą i naiwną scenę: choć sąsiedztwo na letnisku daje pewne prawo do bezceremonjalnych znajomości, lecz ja nie będę go szukać.
Czyż ośmielę się nieproszonem wtargnięciem do rodziny odebrać temu zacnemu, dobremu z wyglądu człowiekowi choć najmniejszą cząstkę jego domowych rozkoszy? Zamiast tego, ażeby spokojnie kopać swoje grządki, zmuszony będzie zabawiać mnie rozmową o wincie, o pogodzie, o chorobach, o zdrowiu, o tem
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/150
Ta strona została przepisana.