Wymieniła pierwsze jakie się jej nawinęło na język imię i imię ojca. Był to stary, radykalny kawał, „truck“, którym niegdyś uratował się od prześladowań szpiega jeden z jej przyjaciół. Teraz używała go prawie nieświadomie i podziałało to w sposób oszałamiający na pierwotny umysł greka. Spiesznie zerwał się z ławki, uniósł nad głową białą czapkę, i nawet przy słabem świetle, padającem skroś szkła nad salonem, zobaczyła, jak szybko i mocno zarumienił się.
— Na miłość Boską... Niech pani nie tłomaczy fałszywie... Słowo honoru... Pani, być może, pomyślała?... Jak Boga kocham...
Lecz w tej sekundzie pokład, zaczynający ślizgać się w dół, naraz ostro zachwiał się w bok, w lewo, i Helena na pewno upadła by, gdyby marynarz: w porę zręcznie i delikatnie nie pochwycił jej w pasie. W tym uścisku nie było nic umyślnego, i rzekła, do niego cokolwiek łagodniej:
— Dziękuję panu, lecz tylko niech pan zostawi mnie. Mnie niedobrze.
Przyłożył rękę do daszka czapki, rzekł po marynarsku: „cześć!“ i spiesznie odszedł.
Helena ulokowała się z nogami na ławce, oparła łokcie o poręcz bukową i, ulokowawszy między niemi głowę, zamknęła oczy. Marynarz naraz w jej oczach stał się zupełnie nie niebezpiecznym, a śmiesznym i marnym tchórzem. Przypomniały się jej jakieś głupie kuplety o kapitanie parostatku, które śpiewał jej brat, student Arkadjusz — „zwarjowany student“,
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/21
Ta strona została przepisana.