Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/70

Ta strona została przepisana.

rozćwiartowali go już na kawałki, lecz on mimo ta w wściekłości ostatniej agonji rozpościera po całej starożytnej świątyni swe ohydne, chwytne macki. I kapłani, sami skazani na śmierć, pchają w łapy potwora wszystkich, kogo schwytają ich drżące z przerażenia pałce.
„Wybaczcie, panowie. To, co powiedziałem, prawdopodobnie, jest bez związku i dzikie. Lecz jestem cokolwiek podniecony. Wybaczcie. Ciągnę dalej. Nam, złodziejom zawodowym, więcej, niż komu innemu, wiadomo, jak robiono te pogromy. My kręcimy się wszędzie: w szynkach, na targach, w herbaciarniach, przytułkach noclegowych, na placach i w porcie. Tak, my, właśnie my, możemy przysięgnąć przed Bogiem, przed ludźmi i przed potomnością, że widzieliśmy, jak ordynarnie, bezwstydnie i prawie nie kryjąc się, organizowała policja masowe zabójstwa. My znamy ich wszystkich z twarzy i ubranych i przebranych. Proponowali wielu z nas wziąć udział, lecz nikt z naszych nie był o tyle podły, ażeby wyrazić choć fałszywą, choć wymuszoną tchórzostwem zgodę.
„Panowie wiecie, rozumie się, jak wszystkie warstwy społeczeństwa rosyjskiego, ustosunkowują się do policji? Nie szanują jej nawet ci, którzy korzystają z jej ciemnych usług. Lecz my pogardzamy i nienawidzimy ją trzykrotnie, dziesięciokrotnie. I nie za to, że wielu z nas męczyli w oddziałach śledczych, w tych prawdziwych katowniach, bili aż do śmierci, bili żyłami byczemi i pałkami gumowemi, ażeby wyciągnąć zeznanie lub zmusić do zdradzenia kolegi.