Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/72

Ta strona została przepisana.

ci? Inny nasz kolega — Martyn Rudokop — oto ten sam, panowie, — mówca wskazał na stojącego z tyłu bladego, brodatego mężczyznę z przecudnemi ciemnemi oczyma: uratował starą nieznajomą żydówkę, za którą pędził tłum tej hołoty. Przebili mu za to głowę żelazem, złamali w dwóch miejscach rękę i złamali żebro. Dopiero co wyszedł ze szpitala. Oto jak postąpili najbardziej zapalczywi i silni duchem. Inni drżeli ze złości i płakali z bezsiły.
„Nikt z nas nie zapomni zgrozy tych krwawych dni, tych nocy, rozjaśnionych płomieniem pożarów, tych krzyków kobiecych, tych niesprzątniętych, poszarpanych, maleńkich trupów dziecinnych. Lecz nikt z nas za to i nie myśli, że policja i czerń — początek złego. Te malutkie, głupie, obrzydliwe zwierzątka — to tylko bezmyślna pięść, kierowana przez podły, wyrachowany umysł, podniecana przez djabelską wolę...
„Tak, panowie adwokaci, — ciągnął dalej mówca: my — złodzieje i zasłużyliśmy na waszą prawną pogardę. Lecz kiedy wam, lepszym ludziom, potrzeba będzie na barykadach zręcznych, śmiałych, posłusznych zuchów, którzy potrafią wesoło, z pieśnią i żartem spotkać śmierć dla najlepszego słowa w śwecie — wolność, — czyż wy z zastarzałej pogardy odepchniecie nas?
„Niech djabli wezmą! Podczas rewolucji francuzkiej pierwszą ofiarą była prostytutka. Wskoczyła na barykadę i, podgiąwszy z szykiem suknię, zawołała: „No więc, żołnierze, który z was ośmieli się