szają w życiu codziennem. Zresztą, nie na mnie jednego Lidoczka wywarła takie wrażenie. Obrzuciłem spojrzeniem Salę widzów i zobaczyłem wszystkie dawno znane twarze ożywionemi i uśmiechającemi się.
Cała rola Lidoczki polegała na jakichciś dwóch-trzech dziesiątkach replik, nadzwyczaj żywych i kokieteryjnych. Kiedy, nucąc jakiś motyw i podrzucając przytem wielką piłkę gumową, skierowała się ku drzwiom, w ślad za nią rozległy się okrzyki i huczne oklaski. Wróciła i niezgrabnie, trochę po-pensjonarsku ukłoniła się. Wywoływano ją jeszcze i jeszcze — cztery razy, zdaje się. Stałem przy drzwiach i otwierałem je. Wyszła zadyszana, z błyszczącemi oczyma, z rumieńcem, który przebijał się nawet przez charakteryzację, z wyschłemi z podniecenia ustami. Na moje powinszowania wyciągnęła do mnie obydwie ręce.
Przez cały ten wieczór Lidoczka była nadzwyczajnie, nawet, powiedzmy, nienaturalnie ożywioną i często wybuchała nerwowym, bez powodu śmiechem. Dwukrotnie podchodziłem do niej i coś opowiadałem. Słuchała mnie, nie przerywając, lecz odpowiadała bez sensu, patrzała na mnie bez przerwy, lecz w oczach jej błyszczało takie marzycielskie szczęście, usta składały się w tak błogi uśmiech, że stawało się dla mnie zrozumiałem, jak dalekiemi były jej myśli od moich opowiadań. Patrzała na mnie, jak patrzy pogrążony w marzeniach człowiek na odległy przedmiot, na jakąśkolwiek plamkę na tapetach:
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/83
Ta strona została przepisana.