Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/86

Ta strona została przepisana.

gorące usta, zdawało się, lada chwila zbliżą się do ust.
Szliśmy z Lidoczką bardzo prędko i daleko pozostawiliśmy za sobą całe towarzystwo. Nachyliłem się i popatrzałem na nią z boku: główka jej odrzucona była do góry, i oczy utkwione w migające srebrzyste gwiazdy. Poczuwszy moje spojrzenie, drgnęła i naraz mocno przycisnęła do siebie mą rękę.
— Chłodno? — spytałem półgłosem.
— Nie, mówi, nie chłodno, a ja przy myślach swoich drgnęłam. O panu teraz myślałem.
Strasznie i słodko zrobiło mi się przy tych jej słowach.
— O mnie, Czyżbyż — o mnie?
— Tak, — o panu. Niech pan mi powie, czy potrafi pan wstawać bardzo rano? O godzinie szóstej?...
Odpowiedziałem, że nie tylko o godzinie szóstej gotów jestem wstać, lecz nawet... nie pamiętam, doprawdy, co takiego właściwie powiedziałem; należy przypuszczać, że cośkolwiek głupiego.
W tym czasie podeszliśmy do furtki ich ogrodu i zatrzymaliśmy się, ażeby zaczekać na pozostałych w tyle. Obejrzała się po za siebie, potem zbliżyła do mnie twarz i wyrzekła szybkim szeptem:
— Jutro... w naszym ogrodzie... Wcześnie, wcześnie... o godzinie szóstej, w pół do siódmej... Papa wstaje późno...
I znów mocno uścisnęła mą rękę.
Muszę przyznać się, panowie, że w tym cza-