spiesznym, nerwowym ruchem naciągać rękawiczki.
Sławinskij podbiegł do niej. Z gniewnej jej twarzy przekonał się, że słowa jego były, jako cymbał brzęczący, i zaczął przepraszać. Przyznał się, że dał się porwać, że mu nie należało wszystkiego tego mówić, i że, w ostateczności, zgadza się dawać lekcje. Bóg wie, co nim kierowało w namiętnej mowie jego: wyrachowana gra na szczerość, lub prawdziwe serdeczne współczucie?
— Co pani umie na pamięć? — spytał Sławinskij, kiedy usiedliśmy.
Okazało się, że Lidoczka nic, oprócz bajek nie umie, i tych nie decyduje się mówić bez książki. Profesor wziął z etażerki książkę w safjanowej czerwonej oprawie i, otworzywszy ją na chybił trafił, podał Lidoczce.
— Raczy, mówi, pani przeczytać.
Zajrzałem przez ramię Lidoczki i poznałem niezrównaną z niczem w piękności scenę pożegnania Romeo z Julją, kiedy Romeo schodzi rankiem po drabinie z okna swej ukochanej. Lidoczka zaczęła bardzo niepewnie, myliła się, trochę się spieszyła, — scena była jej nieznaną, — lecz mimowoli, zdaje mi się, przeczytała bardzo i bardzo nieźle. Profesor uważał na nią z wielką bacznością, marszcząc lekko brwi przy jej błędach.
— Dobrze, bardzo dobrze, — rzekł, kiedy Lidoczka skończyła i nieśmiało podniosła na niego oczy pani ma zdolności, nie ośmielam się powiedzieć
Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/96
Ta strona została przepisana.