Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja Joasiu — mówił — jesteś cielątko. Kiedy zamąż wyjdziesz, to będziesz mogła romansować — to jest przyjęte. Ale dopóki jesteś panną — to się pilnuj. Tu nie jest Poniewież, tylko Warszawa. A tym opryszkom ja poprzetrącam nogi i ręce... Kamień na kamieniu nie pozostanie...
— Co się stało? — pytałem zaniepokojony. — I czemuż to pan siostrę zowie cielątkiem — i takie szczególne nauki jej daje.
— Nauki moje są tylko esencją dzisiejszego ustroju społecznego — tak właśnie, jak to się praktykuje, a że cielątko jest — to jest. Mnie, starszemu bratu, wolno tak powiedzieć do siostry, bo i ona mi nieraz mówi: ty, baranie.
— Czy p. Elfryda miała jaką przykrość? — zapytałem cioci, nie chcąc tymczasowo poruszać tematów Stasia.
— O, i wielką — powiedziała ciocia z ciężkim westchnieniem, a panna Eliza jeszcze boleśniej westchnęła.
— A to wszystko przez pana — zawołała do mnie Elfryda. — Dostał pan moją kartkę? Czy pan wie, że ja omało nie utonęłam, a pana tu nie było, żeby mnie ratować. Bo pan jest nieczuły, lodowaty, bez serca... Żebym ja była o tym wiedziała...
— Ale o czym? Skądże te groźne posądzenia? I gdzie to pani omało co nie utonęła...
— W tym oknie. Bo to cała historja przez to okno. I dopiero jak zobaczyli Staśka, to się ulękli...
— Kto zobaczył Staśka... kto się uląkł?...