Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/196

Ta strona została uwierzytelniona.

W tym właśnie czasie przybyłem do Larów. Był to przedostatni dzień przed owym pojedynkiem. Przy pomocy drobnej sumy pięciu rubli strażnicy zamknęli oczy i mieli na jeden dzień wolno puścić swoich więźniów.
Pojedynek miał się odbyć w okolicy, w lesie Szczerbowskim. Witold, zadowolony z mego przyjazdu, poszedł ze mną zaraz na dziedziniec — i, stanąwszy w pewnym oddaleniu od obory z pistoletem w ręku, kazał mi ciągłą dawać komendę; sam zaś pukał nieustannie śrutem i celował w jeden ze słupów obory. Takeśmy całą ścianę do szczętu podziurawili. Bądź-jak-bądź Witold dzielnie się do rozprawy przygotowywał; od czasu do czasu tylko wzdychał, mówiąc mi poufnie:
— Gdybym zginął, co uczyni moja biedna Teresa!
Teresa była to żona Witolda, osoba przystojna i inteligientna, wielce rozkochana w swoim mężu. Nawiasowo dodam, że wniosła ona mężowi w posagu pół miljona koron waluty austr., co było dla gołego i obdłużonego Witolda — cudownym ocaleniem.
Niestety Teresa od paru lat zaczęła chorować; miała szczególną nerwicę, która się czasami objawiała w atakach tzw. petit mal; ataki nie miały w sobie nic niebezpiecznego, póki serce było nietknięte. Teresa miała maleńką wadę serca, ale o charakterze nerwowym; w razie jednak, gdyby wada serca przybrała cechy choroby organicznej, zbyt