Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/214

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczęliśmy badać wskazane miejsca, ale Bąka nie było.
— Może kto z was co wie? Mówcie. Taka nieprzyjemność!
Ale nikt nie wiedział nawet, że Bąk zniknął. Była to dla nas samych niespodzianka. Niepokój nas opanował.
— To był melancholik! — ktoś szepnął.
— Ślepy, jak kret! Trzeci numer szkieł.
— Może sobie zrobił co złego.
— Może z wału spadł w rów!
— Może samobójstwo!
Łysienko był najbardziej strwożony: w rubryce jego służby takie zniknięcie więźnia — to zła nota; a przytym co wieczór bywał on w pewnym zielonym domku, niedaleko reduty, gdzie mieszkała ładna panna, w której młody porucznik się kochał. Znaliśmy ten domek i tę pannę, gdyż co dwa tygodnie chodziliśmy do łaźni do miasta — i po drodze oglądaliśmy te cuda. Czy samobójstwo, czy wypadek, czy ucieczka — wieczór stracony i wygowor ze strony władzy.
— A może to żart (szutka)? — zawołał, czepiając się tej myśli, jak tonący brzytwy. — No, jeżeli żart — to... to... już bardzo gruby.
— Ale skąd Bąkowi do żartów! W ostatni poniedziałek nawet z ojcem się nie chciał widzieć. To melancholik!
— Już mnie ta melancholja! Czort ją pobierz!
Zaczęło się poszukiwanie więźnia po całej reducie. Przejrzano wszystkie cele po kolei: oczywi-