Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/215

Ta strona została uwierzytelniona.

ście towarzysze Bąka z kamery pierwszej byli najbardziej podejrzani, ale wiedzieli jak najmniej. Żołnierze z tak zwanej kancelarji, z latarniami w rękach — zaczęli krążyć dokoła placu, zaglądając we wszystkie kąty. Otwarto prochownię, ale Bąka w niej nie było. Również nie znaleziono go w kuchni. Nie było go nigdzie na dachu. Nie znaleziono go też w dyskretnej ubikacji, stojącej nieco zboku, którą badano szczegółowo, gdyż Łysienko przypuszczał możliwość, że się Bąk (melancholik!) utopił w najrozpaczliwszym elemencie.
Przeszukano również żywopłoty na palisadach, gdy jeden z żołnierzy zawołał radośnie: Jest! Jakoż po krótkiej chwili schwytał jakąś żywą istotę. Cała kancelarja z latarniami zbiegła się do odkrywcy — i przekonali się, że to był kot, zresztą niewiadomego pochodzenia i wogóle niemeldowany.
Alesza, t. zw. wzwodny, naczelnik kancelarji, mistyk z usposobienia, widział w tym dowód, że Bąk umarł i dusza jego błądzi w postaci kota; zawsze kiedy kto umrze, pokazuje się nieznajomy kot w okolicy.
Koło celi Nr. 1 — były od niepamiętnych lat nieotwierane drzwi, prowadzące do kurytarzy podziemnych. Drzwi otwarto — i jakiś czas żołnierze badali, czy nie znajdzie się tam śladów zbiega. Przypuszczano, że Bąk dorobionym kluczem „albo czym innym takim“ przedostał się tam i uciekł tą, zresztą bardzo niepewną i niewiadomo dokąd prowadzącą, drogą.
Najbardziej wstrząśniony, oprócz Łysienki, był