Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/236

Ta strona została uwierzytelniona.

ciwnie postać dobroduszna. Przychodził do nas jakoś dwa razy na tydzień, przynosił duży kosz węgla na grzbiecie, z wielkim rumotem strącał węgiel do skrzyni koło komina i, pokazując białe zęby, poczciwie się uśmiechał do Heniusia i opowiadał o swoich dzieciach, bardzo grzecznych, a Heniuś wyobrażał sobie, że są to dzieci czarne, jak ta lalka czekoladowa, którą na imieniny dostał od babci. Że istnieją czarne dzieci, o tym Heniuś wiedział, bo przecież są na świecie Chijorki (o czym niżej). A chociaż niańka straszyła Heniusia węglarzem, chłopiec nie wierzył w jego złośliwość, tymbardziej, że czarnym dzieciom dawał w upominku swoje popsute zabawki, skoro tylko dostał nowe. To też węglarz bardzo kochał Heniusia i grubym głosem mówił do niego pieszczotliwie: tiu—tiu—tiu!
Przytym węglarz mu opowiadał o ślicznym lesie, pełnym zielonych drzew, w którym rośnie bujna trawa, grzyby, jagody, orzechy; tam po drzewach skaczą wiewiórki, w trawie kryją się zające, a w krzakach śpiewają kosy, wilgi i makolągwy. Pod lasem jest jezioro, gdzie można się kąpać i gdzie dużo rybek mieszka, a na wodzie jest łódka, tataraki, kaczki i gęsi. Dalej jest tam łąka, a na niej krowy i owieczki i chałupy, pokryte słomą... Dzieci tam grają na fujarkach i chodzą boso. Heniuś słuchał tego z rozkoszą i przypominał sobie swój pobyt na wsi. Lubił też węglarza, jako zwiastuna tej tajemniczej, wiośnianej, zielonej, dalekiej krainy...
Nic też nie bał się czarnego człowieka, choć znowu inny gatunek czarnych ludzi go przerażał: